Prawda o przemocy

Zgiął mnie. Można mnie zgiąć. Nie jestem ratuszem. Można mnie zgiąć. (R. Chandler)

Trafiłam na facebooku na luźny wątek dotyczący wymierzania kar cielesnych dzieciom – w postaci tzw. klapsów (bardziej lub mniej natężonych). Nie chodziło o teoretyczną dywagację, ale o historię z życia. Co mogę na to, że w takich chwilach budzi się we mnie głos silniejszy od tych, który słyszę przy okazji innych kłopoczących ludzkość tematów?

Oczywiście, jak wszystkie ważne życiowe przesłania, to, które chciałabym Wam opowiedzieć nie zrodziło się nagle. Nie weźcie go też za głuchy afekt. Chciałabym Wam powiedzieć, że przemoc jest jak zgięcie – koniuszka kartki, który przypomina nam o tym, gdzie skończyliśmy czytać; plastikowej okładki notesu, którą przez przypadek, niefortunnie przygnietliśmy czymś cięższym; kawałka metalu, który włożony do rozpalonego pieca mięknie, a uformowany przez kowala na trwałe zmieni swój kształt i zastosowanie. Trwałe zgięcia. Można je wygładzić, odcisnąć w drugą stronę, niemniej, pozostawiają w nas ślad. Są zapisem – jednej sekundy lub całego szeregu dni. Objawiają nam prawdę o tym, że człowieka można zgiąć, we wszystkim. Szczególnie, kiedy jest mały, głupi i ufny. Można zgiąć go jak róg kartki lub jak plastikową okładkę. Można też w pół, jak metal, przepoczwarzyć, zmienić, przycisnąć do ziemi. Sprawić, żeby chodził zgarbiony całe życie, lub chociaż trochę wymięty. Przemoc fizyczna jest jak zgięcie, nieważne jak mocne. Ona zmienia.

Burze ogniowe były morderczo skutecznymi zrządzeniami losu. Nikt nie wiedział i nikt nie wie do dzisiaj, co je wywołuje. (K. Brower)

Względem przemocy fizycznej wszyscy jesteśmy jak dzieci. Kto raz uderzył poznał, że może. Zaklinamy się (w przeróżnych tematach) pt. „Nigdy tego nie zrobię”. Nie zjem drugiego deseru. Nie spóźnię się. Nie wyjdę za idiotę. Nie przyłożę w złości. Bijemy dlatego, że coś w nas nie dorosło. Małe dziecko, które zamieszkuje jakiś kawałek mnie i Ciebie, naigrawa się z tych obietnic. Robi co chce, dopóki nie przemówimy do niego spokojnym, łagodnym i stanowczym głosem – „Nie ty tu rządzisz. To moja historia. Nie wierzysz? To patrz, jak ją tworzę”.
Jako dorosła podjęłam się świadomej próby interpretacji własnych dziecięcych doświadczeń (przyjemnych, dziwnych, niesamowitych, codziennych, traumatycznych). Przede mną wiele niezdobytych ziemi, a wśród nich ta wyglądająca najbardziej enigmatycznie, „ta nie po lwiej stronie” – rodzicielstwo. Wiem wszystko i nie wiem niczego. Od teraz, bardziej niż wcześniej, poniedziałek, środa i niedziela przypominać będą burze ogniowe. Nadzieja miesza się ze strachem. Kto okiełzna we mnie taki ogrom miłości i jednoczesnej niemożności jej podarowania? Stałam się obdarowana jednym z najpiękniejszych Bożych żartów – najpewniej poznam swoje granice, prawdę o sobie, i po raz kolejny stanę się wolna. Mam tę świadomość, to znaczy, dochodzi do mnie, że jedyne, na co mogę sobie pozwolić, to zgodzić się na naturalne następstwo rzeczy. Aktem woli miłości względem siebie i mojego dziecka, względem wszystkiego, czego w życiu doświadczyłam, postanowiłam nie podnosić łap na człowieka. Zatrzymać się w trajektorii lotu ręki lub nogi, jeśli naszłaby mnie taka ochota, albo przemożna potrzeba, albo cholera wie co. Dlaczego? Ponieważ wiem, o co toczy się to wszystko. Ponieważ to, że sobie nie radzę nie jest końcem świata. Jest ktoś żyjący bez „dorosłego pancerza”, ktoś, kto radzi sobie jeszcze gorzej, albo w ogóle. Aby tak było, muszę zrobić sobie przestrzeń, wyrzucić niepotrzebne napięcia. Nie pretendować do miana perfekcyjnej pani designerskich ciuchów i zawsze zdrowych obiadków. Założyć sobie najniższą poprzeczkę. Wtłuc do głowy jedno zdanie – nie uderzę dziecka i nie wydrę na niego swojego matczynego ryja. Innymi słowy – nie przestraszę go sobą, przedmiotem, siłą, bólem. Według standardów będę najgorszą matką świata. Jeśli ma to być jedyne osiągnięcie mojego życia – wchodzę w to.

Żaden atak nie jest nigdy atakiem ma ofiarę. Napastnik stosuje przemoc wobec znienawidzonej części siebie. (S. Hannah)

„Bić – zadawać rany, ciosy”. Bije ten, którego samego boli. Własny debilizm. Własny brak cierpliwości. Zmęczenie. Arogancja. Rozwalenie życia na dziesiątki kawałków (co miesiąc w innej odsłonie). Brak pieniędzy. Brak wakacji. Głód. Oczekiwania innych. Depresja. Napięcia w pracy.
Nasze wewnętrzne dziecko urządza sobie zabawę w ciele dorosłego. Traci cierpliwość i drażni nas w najbardziej kruchych miejscach. Usprawiedliwia nażyłowane pragnienie dania upustu temu, co wewnątrz fermentuje. Przekonuje Cię, że możesz sobie pozwolić, że to słuszne i mędrcze podejście – przyłożyć raz, drugi, trzeci. Podstawia Ci nogę, abyś sam siebie zawiódł. W imię kultury. W imię mniejszego zła. W imię załamania nerwowego. Masz prawo, bo życie jest trudne, a Ty musisz stawiać mu czoła każdego dnia. Brać odpowiedzialność. Dużo odpowiedzialności, za dużo. Ta wewnętrzna zabawa trwa do końca życia.
Czego w sobie nienawidzisz najbardziej? Ja nie znoszę tego, kiedy się guzdrzę. Kiedy odjeżdża mi kolejny autobus, a ja nie założyłam jeszcze spodni. Albo, gdy przychodzę nieprzygotowana na spotkanie lub próbę – wkurzam się na siebie strasznie, żądam obywatelskiego linczu. Nienawidzę przesiadywać całe wieczory i dnie na komputerze, marnować jedzenia, brudzić ubrań dziesięć minut po włożeniu ich na siebie. Są we mnie miejsca nieukojone, nieprzytulone, niezrozumiałe, zgaszone, i nie przestanę ich nigdy odkrywać. Nigdy. Będą mnie przerażać, straszyć, irytować, i to chyba najbardziej mnie przeraża, straszy i irytuje. Są efektem tego, że wcześniej ktoś postawił na nie łapę, zdominował, zadał ból. Czy znienawidzę w tym także swoje dziecko? Czy usprawiedliwię się frazesem? Czy widząc moje rozkapryszone, aroganckie, wkurzające do granic możliwości dziecko zobaczę tylko jeden kontekst, czy całe jego życie?
Poznałam wielu rodziców, którzy noszą w sobie podłamaną wartość siebie samych, podłamaną wartość swojego rodzicielstwa, które to nie pozwalają im do końca przyjąć swojego syna, swojej córki. Nie pozwalają dostrzec w nich małych ludzi, zdezorientowanych kłębiącymi się wewnątrz uczuciami, nie posiadających jeszcze wyraźnych granic. Są zdolni do wszystkiego, bo wszystko w nich jest bezwolne. „Szkoda, myślisz gdzieś w głębi serca, to takie smutne, że zamiast wykwalifikowanego profesora nauk pedagogicznych dostali mnie”. Takiego rodzica z wadami, z przetrąconymi od nieprzytulania ramionami, z ranami po złych słowach, z przyzwyczajeniami jak rzepy na psim ogonie. Jeszcze nie wiesz, że to są tylko Twoje kategorie. Tak bardzo przeraża Cię fakt bycia mamą czy tatą, że wszystko kręci się wokół tego, a nie wokół relacji. W takim układzie możesz dać klapsa, możesz sobie pokrzyczeć, i w kółko bronić małego terrorysty, który jest w… Tobie.

[…] Czasem przemoc jest po to, by się bronić […]. (A. Provoost)

Kiedy przysłuchuję się wypowiedziom dorosłych na temat przemocy, gdy widzę kokieteryjne kiwanie głowami na wieść o tym, że ktoś „nie wytrzymał”, „że pęknął”, czuję, jak gdybym przyglądała się bitewnym, dramatycznym obrazom Hugh Franzera, François-Édouard Picota czy Percy’ego Morana. Są uderzenia, szturchnięcia, policzki nie ujęte niczyim słowem ani pędzlem. Są dzieła, które tworzą się na naszych oczach, które tworzymy sami. Malujemy wielką wojnę.
Od początku świata toczy się bitwa o nietykalność naszych ciał i dusz. Od początku świata zagłuszamy prawdę o tym. Bronimy się przed nią – najczęściej inną formą przemocy. Zaciskamy do bólu oczy, odwracamy się plecami. Przechadzamy się niewidzialną galerią pełną obrazów uniesień, gniewu i wyładowań, na małych i większych ludziach. Mijamy wykrzywione twarze, łzy wstydu i przerażenia. Tłumimy domagający się łaski głos naszych serc. Udajemy, że nie pamiętamy, jak to jest samemu być upokorzonym, zastraszonym.
Kiedy w końcu zrozumiemy, że posiłkowanie się jakąkolwiek przemocą fizyczną nie jest żadną opcją i nie podlega pod logiczne wytłumaczenie? Że w tym najbardziej nas okłamano, że ono gdzieś tam jest. Nie chodzi tu o rozliczanie konkretnych przypadków, to za mało. Chodzi o przemianę myślenia. Przemoc nikogo nie broni, i jedno, co naprawdę mogę powiedzieć to to, że jak długo żyję niczego nie mogłam zmienić w sobie siłą. Tylko cierpliwa miłość sprawiła, że ze skały zaczęła płynąć woda.

(…) dopóki młodzi ludzie będą mówić, że wierzą w siłę i przemoc, to nic na lepsze się nie zmieni. (A. Kubby)

Dziwna ta przemoc. Niby moc, a jednak słaba. Nie przynosi dobra. Nie trzyma niczego w rękach. Wykrzywia. Zadaje ból. Pozostawia fioletowe, czerwone, brązowe plamy. Wyciska łzy. Buduje mury. Pogrubia skórę. Wzmaga niezrozumienie.
Mam 28 lat (prawie), w czerwcu urodzę pierwsze dziecko, syna. Domyślam się, że brak potomstwa w przedziałce wiekowej 2-18 już dla niektórych z Was może dyskwalifikować tą całą moją wypowiedź lub przynajmniej nieco ją dyskredytować. Tak bardzo lubiana przez nas zasada: „Nie przeżyłeś, nie masz prawa się wypowiadać” (w domyśle – To, co powiesz ma mniejszą wartość merytoryczną od tego, co powie osoba doświadczająca danego problemu na co dzień) w rzeczywistości jest tylko jedną z dróg ucieczki przed Innym. Takie uniki mogą trwać w nieskończoność, dopóki między dwoma odległymi galaktykami nie postawi się znaku równości i szacunku. Imperium kontratakuje tylko w filmie. Mówiąc inaczej, wierzę, że mamy prawo mówić, o wszystkim, co nas cieszy czy boli, jeśli tylko chcemy, ponieważ każda i każdy z nas nosi w swoim sercu równie ważną historię. Odtajoną lub ukrytą.

Kładziesz śmierć, życie, krew
Prawda wszystkich nas zmienia
Nie wiem czy ujrzy dzień
Nie przygaszam płomienia

Tulę pobite ciało, przykrywam serce, przeorany mięsień,
chronię się pod Twoją skałą
i już nie boję się cierpień
bo śmierci nie ma i nie będzie.

Prawda jest jak niczym niezmącona melodia współgrająca z burzliwymi rozwiązaniami harmonicznymi naszego życia. Powiedz ją, a przyjdzie właściwe rozwiązanie.

2 uwagi do wpisu “Prawda o przemocy

  1. Najważniejsze zdanie: Chodzi o przemianę myślenia. Ale tu dopiero zaczyna się problem – czy chcę dokonać tej przemiany?

    Polubienie

Dodaj komentarz