Pomału kończy się liturgiczny okres Bożego Narodzenia, w sklepach znikają ostatnie produkty z poświątecznych promocji, a pamięć o tym, że kilkanaście dni temu było Boże Narodzenie zdaje się pomału blednąć wobec wyzwań i obowiązków związanych z powrotem do pracy/szkoły/na studia.
Przed nami kilka tygodni, które kojarzą mi się z takim duchowym „rozkrokiem” – z jednej strony Okres Zwykły i Liturgia Słowa o działalności dorosłego Jezusa, a z drugiej jeszcze przez kilka tygodni w najlepsze trwa śpiewanie kolęd, udekorowane choinki dzielnie się trzymają, a w kościołach ciągle stoją żłóbki… Trochę jakby ten czas Bożego Narodzenia był za krótki. Tak może być jeśli zatrzymamy się na samym momencie narodzenia, ale nie jeśli pójdziemy za tym, co ono rozpoczyna.
W minionym Adwencie i okresie Bożego Narodzenia bardzo mocno wybrzmiał dla mnie aspekt związany z Wcieleniem Słowa i czuję, że Chrystus chce, żebym przez ten pryzmat spojrzał na to, co wiąże się ze wspominaniem Jego Narodzenia. Skoro Jezus, jak zaznacza św. Jan w Prologu do spisanej przez siebie Ewangelii (J 1,1), jest „Słowem, które było u Boga i było Bogiem” to na Tajemnicę Jego Narodzenia i dalszego życia chciałem spojrzeć przez pryzmat niektórych fragmentów mówiących właśnie o Słowie.
Przyjście Chrystusa wiąże się z wypełnieniem przez Boga najważniejszej Jego obietnicy, o której pisałem kilka tygodni temu – obietnicy zbawienia i życia wiecznego. Mocno w tym kontekście wybrzmiewają dla mnie słowa, które powtarzamy na każdej Eucharystii, a które są parafrazą słów setnika wypowiedzianych do Jezusa (Mt 8, 8) – „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo a moja mój sługa będzie uzdrowiony” (podczas mszy: „… a moja dusza będzie uzdrowiona”). Bardzo często to „słowo” w tym zdaniu słyszę w odniesieniu do Tego, który jest Wcielonym Słowem – Chrystusa. Przyjście tego Słowa rzeczywiście przynosi uzdrowienie mojej duszy – zarówno w perspektywie konsekwencji Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa dla całego mojego życia jak i w odniesieniu do każdego przyjęcia Komunii Świętej. W Starym Testamencie wiele jest fragmentów, w których Izrael woła do Boga o zbawienie, np.; „Zbaw sługę Twego, który ufa Tobie” (Ps 86, 2b), „Niech zstąpi na mnie, Panie, Twoja łaska, Twoje zbawienie, według Twojej obietnicy” (Ps 119, 41). I przyjście Jezusa jest odpowiedzią na to wołanie, na co wskazuje także Symeon, gdy trzyma w rękach Boże Niemowlę i mówi „oczy moje ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów” (Łk 2, 30-31).
Św. Jan od Krzyża napisał, że „Jedno Słowo wypowiedział Ojciec Przedwieczny, którym jest Jego Syn, i to Słowo wypowiada nieustannie w wieczystym milczeniu; w milczeniu też powinna słuchać Go dusza” (Słowa światła i miłości, Sentencje, 99). Nośne jest dla mnie stwierdzenie, że Ojciec najpełniej wypowiedział się w Swoim Synu. Wskazuje na to sam Chrystus, mówiąc Apostołom, że „gdyby Go poznali, poznaliby także i Ojca” oraz, że „kto Jego zobaczył, zobaczył i Ojca” (J 14, 7.9). Podkreśla to także Autor Listu do Hebrajczyków, pisząc że „wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna.” (Hbr 1, 1-2a).
Podczas Świąt Bożego Narodzenia słyszymy, że „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1, 14). Bardzo zatrzymało mnie to sformułowanie o zamieszkaniu. To nie są ze strony Boga krótkie odwiedziny na szybką kawę albo kilkudniowa miła wizyta, po której wróci on na swój niebieski tron gdzieś wysoko w Niebie, a my dalej zostaniemy tutaj na tym łez padole… To jest Jego zamieszkanie w nas. Dosłownie, bo przecież nasze ciała są świątynią Ducha Świętego (por. 1 Kor 6, 19), i nieco szerzej – w naszym życiu, we wszystkich naszych sprawach. On tu zamieszkał. Czyli nadal tu jest i będzie, nawet gdy z naszych domów znikną choinki i przestaniemy śpiewać kolędy. Więcej – nie jest to obecność biernego obserwatora albo kogoś kto przyszedł nas rozliczyć z naszych niedociągnięć, jak możemy czasem spostrzegać Boga. Nie – to jest obecność „Słowa, które dało nam moc, abyśmy się stali dziećmi Bożymi” (J 1, 12). Jezus przychodzi, aby wypełniać w nas właśnie tę obietnicę – byśmy stali się dziećmi Ojca, by w naszym życiu objawiało się Jego życie, abyśmy żyli owocami zbawienia. To Słowo rzucone w glebę naszego serca „czy śpimy, czy czuwamy, we dnie i w nocy kiełkuje i rośnie, choć sami nie wiemy jak” (Mk 4, 27). Chrystus zamieszkujący w nas jest tym Słowem, które „wychodzi z ust Boga i nie wraca do Niego bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciał i nie spełni pomyślnie swego posłannictwa” (pro. Iz 55, 11) – On jest tym, który „nie zniechęci się ani nie załamie aż utrwali Prawo na ziemi” (Iz 42, 4), aż doprowadzi nas do Ojca. Jak sam mówi, „jest z nami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20), także przez Swego Ducha, który jak pisze św. Cyryl Jerozolimski „nie tylko upodabnia nas do Chrystusa, lecz całkowicie nas „uchrystawia”, włączając nas w pełnię Chrystusa Jezusa”.
Boże Narodzenie to dopiero początek – pytanie, czy Słowo będzie mogło we mnie „wydać plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełnie ziarno w kłosie”? (Mk 4, 28) Czy pozwolę aby Wcielone Słowo poprowadziło mnie do stania się dzieckiem Boga, świętym? Ale tak naprawdę.